Produkt pierwszej potrzeby

(...)
- Weź, ja mam w szufladzie koło łóżka dwa wibratory.
- No, to mnie zaskoczyłaś.
- Ponieważ?
- Bo powiedziałaś, że nie lubisz zabawek.
- Ale wibrator to nie jest zabawka. To jest produkt pierwszej potrzeby.

Takie tam. Rozmowy z kolegą.

Praktycznie

- Jakie jest twoje ulubione jedzenie?
- Takie, które robi się samo. 
- W sensie szybko?
- W sensie jak mi je ktoś poda.

Gotowanie w 30 stopni w cieniu to oznaka masochizmu.

Na ulicy

- Odwiozłam go, pożegnaliśmy się, przytulił mnie, tak jak zwykle zresztą, zawsze, kiedy się żegnamy, a potem ugryzł mnie w ucho. Na środku ulicy, czaisz? Ugryzł mnie. W ucho. TAK mnie ugryzł. Erotycznie. Nogi się pode mną ugięły.
- Obrączka z gorąca powinna ci się wtedy wtopić w palec.
- Ej, ej, ale powiedział, że przez wzgląd na mojego męża się ze mną nie prześpi.
- A, to jak dla mnie może ci je nawet odgryźć.

Przyjaciółki, mać.

Emocje

- I rozumiesz, oglądam ten serial, chlipię pod nosem, zgryzam paznokcie, smarczę w poduszkę, bo jest ona taka głupia i on taki piękny.. I leje deszcz i....
- I rozjebał mu perfekcyjną fryzurę.
- No stara, rozumiemy się bez słów.

Wibrator

Któtka wymiana zdań z P.:

- Nie-na-wi-dzę jajeczkowania...
- Masz chcicę? -  zapytałam ostrożnie.
- Mhm. - odparła.
- Słuchaj, ja ci naprawdę na urodziny kupię jakiegoś dyskretnego, wibrującego przyjaciela.
- Byś mnie lepiej zapoznała z dużym i żywym... Mogę ci nawet wskazać kilku konkretnych.

No i pozamiatane.

Nerdy


Mój mąż jest nerdem.
Nie wspominałam, że jestem mężatką? No cóż, jestem od trzech lat. Z górkami, dołkami, jakoś to leci. Ale o tym kiedy indziej.
Otóż, mój mąż jest nerdem i generalnie dobrze zarabia. Dlatego ja mogę sobie pozwolić na wieczne studiowanie, zdobywanie wiedzy, tytułów i wkurwianie się regularnie na absurdy uczelnianej biurokracji. Ale, żeby nie było, że jestem pasożytem, to jego dobre zarobki trochę wchodzą mi na ambicję. Jadę na zleceniach branży fashion, gdzie większość rzeczy robi się “do portfolio”.
Żyję nocami, co zaczyna mnie nieco wkurzać. Tak jak choćby teraz. Piszę ten tekst chwilę przed 5 rano, nie zmrużyłam oka, bo spałam pół dnia odsypiając jeszcze poprzednią noc. A za chwilę dobrze byłoby wstać.
Oczami wyobraźni widzę siebie jak te panie z reklam płatków fitness czy innego musli. Wyskakujące z wyra niczym młoda sarenka, jedzące pełnowartościowe, pożywne śniadanie, mające czas na poranną jogę, by potem w nieskazitelnym makijażu i nienagannej fryzurze pląsać po biurze w korpo w idealnie dopasowanej garsonce. I jeszcze mieć power, żeby wieczorem iść na wino ze znajomymi.
Nie. Ja za chwilę wstanę po przespanym dniu, ale nieprzespanej nocy, będę próbowała ogarnąć życie i burdel dookoła, po czym wbiję się w jakiś niewyprasowany ciuch, świeżo zdjęty z suszarki, spakuje torbę i udam się w podróż na uczelnię, tylko po to, żeby umierając z niewyspania utwierdzić się w przekonaniu, że wykładowcy mają mnie za debila.
No ale wracając do mężowego nerdostwa. Małż zasadniczo zarabia na życie stukając energicznie w klawiaturę i chodząc na SPOTY. Nie wiem, czym są spoty, wiem jedynie, że nigdy nie odbiera ode mnie telefonów i nigdy nie odpisuje na smsy w najbardziej newralgicznych sytuacjach.
W pewnym momencie swojego życia zapragnęłam nauczyć się fuchy męża. Idzie mi opornie, ale idzie. Gdyby nie to, że jakaś praca magisterska na zupełnie inny temat, kolokwia i takie tam, to pewnie po pół roku ślęczenia przy monitorze coś bym ogarniała. A tak to jeszcze nie do końca ogarniam.
Chociaż patrząc prawdzie w oczy – gdybym chciała, mogłabym. Więcej, mocniej. Intensywniej. Skuteczniej. Ale nie. Mój mąż jest nerdem. Fanem Pokemonów. I mnie tym zaraził.
Tak więc ja, 26cio letnia kobieta, marnuję swój cenny czas na ogarnianie tego, czy niezmordowany Pikachu pokona wszystko, co stanie mu na drodze.
Jest mi żal samej siebie.